piątek, 5 czerwca 2015

1 ~ ten dom to ruina

Stałam właśnie naprzeciwko domu, w którym miałam od dzisiaj zamieszkać. Nie mogłam powiedzieć, że był zadbany~tak naprawdę wyglądał okropnie. Brudne szyby od razu rzucały się w oczy, byłam ciekawa, czy w ogóle było coś przez nie widać. Farba schodząca z budynku również nie dodawała temu miejscu uroku. Obdrapane drzwi, poniszczony ogródek, w którym rosły praktycznie same chwasty. To wszystko wyglądało tak, jakby przeszło tam tornado. Cóż, może właśnie tak było?
Podniosłam się na palcach, wzięłam dwa głębokie wdechy i zdecydowałam, że w końcu wejdę do mojego mniemanego miejsca zamieszkania.Włożyłam do zamka kluczyk, który powoli zaczynał pokrywać się rdzą. Okej, pierwsza rzecz do wymiany ~ klucz. Zastanawiałam się, ile jeszcze rzeczy będę musiała zmienić i czy starczy mi na to pieniędzy. Nie miałam wystarczającej ilości kasy, aby kupić sobie choć małą kawalerkę, jednak coś tam oszczędziłam.
Przekręciłam kluczyk, po czym drzwi otworzyły się, skrzypiąc przy tym głośno. Westchnęłam ciężko, gdy ujrzałam wnętrze domu. Nie myliłam się, było tak samo obskurne, jak zewnętrzna część. Pełno pajęczyn, kurzu i innych tego typu rzeczy pokrywały prawie każdy mebel w tym budynku. Wszystko wyglądało tak, jakby ktoś od co najmniej sześciu miesięcy tu nie sprzątał. Czego mogłam spodziewać się od mieszkania, które "dostałam" od miasta? Nie liczyłam na jakieś wielkie wygody, jednak miałam małą nadzieję, że znajdę coś bardziej elegantszego niż to miejsce. Cóż, musiałam sobie poradzić. Wolałam mieszkać tutaj, niż pod mostem i ta myśl jakoś powstrzymywała mnie od ucieczki z tego domu.
Dlaczego nie miałam się gdzie podziać? Otóż moi wspaniali rodzice wykurzyli mnie z rodzinnego domu, nie dając nawet dolara na przeżycie. Brzmi świetnie, nie? Byłam świadoma tego, że narozrabiałam. Liczyłam się z tym, że rodzice nie zaakceptują decyzji podjętej przeze mnie. Ale co miałam zrobić z dzieckiem, którego po prostu nie chciałam? Na dodatek mój były superchłopak zwinął się, kiedy tylko dowiedział się o ciąży. Mama i tata również nie byli zachwyceni myślą, że zostaną dziadkami w tak młodym wieku, jednak bardziej zmartwiła, a raczej wkurzyła ich myśl, że postanowiłam tego dziecka się pozbyć. Wpadli w ogromną furię, jeszcze nigdy nie widziałam ich w takim stanie. Kazali mi się wynosić i oto jestem tutaj, w tej okropnej "willi". Nie miałam siły się z nimi wykłócać, i tak bym przegrała, jak zawsze. Ja zawsze byłam ta ostatnia, gorsza, bez nikogo przy boku. Wszyscy moi byli faceci albo chcieli mnie wykorzystać, albo byli nieodpowiedzialni, a ja takich nie potrzebowałam, definitywnie. Zaakceptowałam fakt, że moi rodzice nie chcą mnie znać, nie mam prócz nich nikogo, z kim mogłabym poważnie porozmawiać czy nawet zamieszkać na pewien czas. Byłam na tyle samodzielna i spokojna, żeby poradzić sobie z tym faktem. Umiałam uporać się nawet z najcięższą sytuacją. Byłam zaradna, silna. Może czasem byłam zbyt uległa, powinnam bardziej walczyć o swoje, jednak nie uznawałam siebie za kompletnie spaloną osobę, jeśli można tak to nazwać. Może nie miałam przyjaciół, rodzina odwróciła się ode mnie, ale czy to oznaczało, że i ja miałam się poddać? Jaką słabość okazałabym, gdybym tak po prostu się poddała? To nie było w moim stylu, nie mogłam na to pozwolić. Owszem, ustąpiłam rodzicom, pozwoliłam się pomiatać, jednak zrobiłam to tylko i wyłącznie dlatego, aby być wolną. Nie marzyłam o takiej wolności, jednak wiedziałam, że z czasem uda mi się wyjść na prostą. Do tej pory przegrywałam, lecz tym razem postanowiłam, że to ja będę zwycięzcą tego wyścigu, jakim było życie. Co mi pozostało, prócz wiary w to, że kiedyś będzie lepiej?
Postawiłam torbę z rzeczami na tej ohydnej podłodze i rozejrzałam się po domu. Był co najmniej przerażający. Widok tych wszystkich starych, poniszczonych i zakurzonych mebli przyprawiał mnie o mdłości. Jak można tak się zapuścić? Kobieta z urzędu tłumaczyła mi, że jest to dom po jakimś czterdziestolatku, który zginął. Tak po prostu zginął, tylko tyle wiedziałam. W sumie, po co miałam wiedzieć więcej skoro niezbyt mnie to interesowało? Liczyło się tylko to, że miałam jakieś lokum.
Zastanawiałam się, czy jest w tym domu chociaż jakiś mop czy ścierka, aby zetrzeć to wszystko. Nie byłam nawet pewna, czy chcę podjąć się tego wyzwania, jakim było posprzątanie tego syfu, jednak ktoś musiał to zrobić. Równie dobrze mogłam zadzwonić po jakąś sprzątaczkę, ale nie chciałam marnować pieniędzy, które tak łatwo było wydać. Wystarczyłoby jedno/dwa wyjścia do sklepu, a wszystkie moje oszczędności poszłyby na masę ubrań, których większość i tak leżałaby w szafie. Miałam szczęście, że byłam oszczędna. Inaczej nie przetrwałabym nawet tygodnia. Zaśmiałam się pod nosem na samą myśl, jak bardzo się stoczyłam. Przegrywałam, bo chciałam przegrywać. Gdybym bardziej się starała, na pewno byłabym zawsze na wygranej pozycji. Przegrywałam, bo lubiłam przegrywać. Z jednej strony powinnam być wtedy niezadowolona z siebie i porażki, jednak ja zawsze umiałam się z tego cieszyć. Fakt, przegrana niby nie była fajna, jednak pokazywała ona, jak bardzo silną emocjonalnie osobą byłam. Umiałam przyjąć dosłownie wszystko ze spokojem. Tak było do czasu, gdyż ostatnio wiele się zmieniło. Ale ja nadal byłam tą samą Samanthą, no nie? Pewne cechy pozostaną ze mną na zawsze, tego nie dało się zmienić, po prostu nie dało.
Przeszłam do salonu, gdzie panował taki sam nieład, jak w poprzednich pomieszczeniach. Ściągnęłam ogromną zasłonę z sofy i usiadłam na niej, gdyż materiał z "firany" zabrał cały kurz. Gapiłam się na wprost, co kolejny raz mnie rozśmieszyło. Naprzeciwko mnie stał telewizor, stary, bardzo stary. Pewnie nawet nie dało się go włączyć bądź nie miał pilota. Kto tu wcześniej mieszkał?
Zaczęłam rozmyślać o swojej przeszłości. Superchłopak, o którym już wspominałam, niezawodni rodzice (wyczujcie ten sarkazm) oraz Grace~moja była przyjaciółka, która również mnie porzuciła i to dosłownie. Wyjechała z miasta, nie informując mnie nawet o tym. Byłyśmy nierozłączne, każdą chwilę spędzałyśmy razem, a ona tak po prostu mnie zostawiła. Oczywiście nie raz próbowałam się z nią skontaktować, lecz to nie skutkowało. Byłam wtedy kłębkiem nerwów, miałam coś na rodzaj depresji, jednak podniosłam się. Sama, bez niczyjej pomocy, co dowodziło temu, że to ja jestem najsilniejsza. Musiałam tak to sobie tłumaczyć, inaczej znów bym przegrała. Czy miałam choć jedną osobę, której mogłam zaufać? Owszem, miałam, a był nią mój dziany kuzyn z Europy.


Wczoraj udało mi się ogarnąć tylko kuchnię, salon i łazienkę. Poszło mi całkiem nieźle, zważając, że ten syf nie należał jednak do najmniejszych. Posprzątanie tych trzech pomieszczeń zajęło mi około pięciu godzin. Po skończonej pracy, sprawnie się umyłam i dosłownie rzuciłam się do łóżka. Byłam zaskoczona, kiedy udało mi się szybko zasnąć. Zazwyczaj miałam problem z zaklimatyzowaniem się w nowym miejscu, lecz tym razem zmęczenie wzięło nade mną górę. Zasnęłam, wypoczęłam i wstałam, aby przeżyć kolejny dzień. Do posprzątania zostały mi jeszcze cztery pomieszczenia. Bądź, co bądź, lecz dom był naprawdę duży. Zastanawiałam się, dlaczego jednej dziewczynie przekazano aż tak wielką posiadłość. To było dziwne, ale nie mogłam wybrzydzać. Musiałam cieszyć się z tego, co dostałam.
Kiedy mój bogaty kuzyn z Francji dowiedział się, że rodzice wywalili mnie z domu, postanowił, że mnie odwiedzi. Wziął wolne i zdecydował się na przylot do Sydney Miałam z nim dobry kontakt, jednak rozmawiałam z nim kilka razy w miesiącu, nie licząc spotkań, które były naprawdę rzadkie. Martwiło mnie to, ale rozumiałam postawę kuzyna. W końcu był o pięć lat starszy, miał swoją własną firmę, o którą musiał dbać. Przecież ten biznes przynosił mu wielkie dochody. Miał przyjechać ze swoją żoną, której nie trawiłam. Kto normalny wychodził za mąż w tak młodym wieku? Przecież ona miała dopiero dwadzieścia lat! Byłam jej rówieśniczką, jednak bardzo się różniłyśmy. Ona ~ zadbana lalunia, wiecznie naburmuszona i zadufana w sobie. Nie przepadałam za jej ego, które z każdym dniem rosło i rosło. Co Ross w niej widział? Próbowałam przemówić mu do rozsądku, lecz on zawsze twierdził, że to miłość jego życia. Tak, już widzę rozprawy sądowe za kilka miesięcy, to nieuniknione. Czego można było spodziewać się po Isabelle? Była sztuczna i chamska, ciągle było jej mało, łaknęła pieniędzy. Tłumaczyłam kuzynowi, że to nie jest dobra sztuka dla niego. Jeśli ta dziunia chciała więcej kasy, mogła się puszczać, proste. Zaoszczędziła by bólu Rossowi i mnie. Cierpiałabym, wiedząc, że się rozstali, to było oczywiste. Ale na pewno bym nie żałowała, przecież nic nie może wiecznie trwać, a na pewno nie takie "związki".
Oczywiście również nie do końca jemu ufałam. Zawsze mógł się ode mnie odwrócić, wiedząc zbyt dużo o mojej osobie. Przy ludziach zawsze byłam cicha, nie wychylałam się, bo po prostu tego nie lubiłam. Poczucie, że ktoś wie więcej ode mnie, jakoś mnie nie zadowalało. Nie chciałam być oceniana, nie chciałam więc rozmawiać z ludźmi. Oni mnie obrzydzali, większość tych okropnych istot mnie obrzydzała. Pewnie nie jeden dziwi mi się, dlaczego mam takie, a nie inne podejście. Ale co jest trudnego w zrozumieniu mnie? Miałam swoje własne poglądy, których nie zamierzałam zmieniać. Ludzie to okropne stworzenia.
Związałam włosy w wysokiego kucyka, umyłam zęby oraz ubrałam się w jakiś luźny top oraz krótkie szorty. Dzisiaj było naprawdę ciepło. Słońce gościło na niebie, ogrzewając mnie przy tym i poprawiając mi humor. Ono zawsze umiało jakoś rozświetlić tą szarość panującą i na dworze, i w moim życiu. Nie chciałam nic jeść, nie byłam głodna. Ostatnio i  tak mało jadłam, jednak to nie obiło się na moim stanie zdrowia, bo przecież umiałam o siebie zadbać.
Usłyszałam pukanie do drzwi, dosyć głośne. Oczywiście, nie było tutaj dzwonka, co jakoś mnie nie zadziwiło. Westchnęłam i poczłapałam w kierunku wejścia.
- Moja mała Sammy!-krzyknął w progu kuzyn. Uśmiechnęłam się lekko i wywróciłam oczami. Zaskoczył mnie jeden fakt ~ był sam.
- Witaj mój duuuży kuzynie! - odrzekłam wesoło. -Gdzie Isabelle?
Byłam zdumiała, że jej nie było. Przecież oni zawsze kręcili się razem, ona przeszkadzała nam nawet w rozmowie telefonicznej.
- Miała ważne sprawy do załatwienia we Francji. Chyba się nie obrazisz? - zapytał. Miałam się obrazić o to, że nie było tej podłej lafiryndy? Skądże! - Wpuścisz mnie do środka?
Otworzyłam szerzej skrzypiące drzwi, a blondyn wparował do tej rudery. Nie miał walizek, czyli dobrze myślałam ~ zamierzał spać w hotelu.
Wydał z siebie głośne westchnięcie, kiedy zobaczył wnętrze domu. Naprawdę? Przecież dzisiaj wszystko wyglądało lepiej, bo trochę ogarnęłam. No tak, zapomniałam. Ross uznawał tylko klasę i elegancję. I tak zdziwił mnie fakt, że nie przyjechał w jakimś garniaku. Na pewno by mnie to rozśmieszyło. Czasem wydawał się być naprawdę infantylny. Dorosły, zadbany facet z umysłem dziecka, taki dokładnie był.
Zaprosiłam go do salonu, gdyż był on najczystszym i najbardziej zadbanym pomieszczeniem.
Rozsiadł na kanapie, na której dzisiejszej nocy spałam. Rozejrzał się, a ja spanikowałam. Bałam się, że zacznie mnie krytykować czy coś w ten deseń. On na szczęście nic nie mówił.
- Zrobić ci kawę? - chciałam przerwać niezręczną ciszę.
Spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami, po czym przytaknął i wrócił do oglądania pokoju.
Przeszłam do kuchni, którą również wczoraj wyczyściłam. W lodówce nie znajdowało się zbyt wiele produktów, gdyż poprzedniego dnia nie robiłam zbyt wielkich zakupów. Zdążyłam kupić chociaż jakieś ciastka i placek, specjalnie na wizytę kuzyna. Zaparzyłam wodę w czajniku, wyjęłam jakiś kubek, oczywiście wypucowany, po czym wsypałam do niego dwie łyżeczki zmielonej kawy. Po chwili czajnik wydał z siebie głośny gwizd, co oznaczało, że mogłam kontynuować zaparzanie napoju.
- Ile chcesz tutaj pomieszkać? - Ross pokręcił głową, jakby nie dowierzał w to, co widzi.
- Bo ja wiem? Nie mam na razie nic innego, nie mogę się wynieść, nie mam gdzie.
No bo co innego mogłam zrobić? Nie miałam funduszy na coś lepszego, to główny problem. Mogłabym iść do pracy, lecz nie chciałam. I tak nikt by mnie nie przyjął, nie byłam wystarczająco sympatyczna i wyrozumiała, jeśli chodzi o klientów.
- Pomogę Ci, Sam.
- Nie potrzebuję niczyjej pomocy - warknęłam, wyraźnie zła. Wspominałam już, że niezbyt dobrze dogadywałam się z ludźmi?
Ross wyjął z kieszeni bluzy białą kopertę. Przeczuwałam, co się tam znajdowało. Prychnęłam, odwracają wzrok. Czy on sobie ze mnie żartował? Ujął moją dłoń i próbował wcisnąć mi paczkę do ręki, jednak ja się wyrwałam.
- Nie chcę niczyjej pomocy, okej? Jestem silna, muszę być silna i sobie poradzę! Nie róbcie ze mnie jakiegoś nieudacznika! Pieprzę waszą pomoc!- wrzasnęłam, a blondyn spojrzał na mnie wielkimi oczami. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z wagi moich słów. Mogłam nie reagować aż tak negatywnie.
Patrzyliśmy sobie w oczy przez dłuższą chwilę. Było mi wstyd, choć nie powinno. To oni ranili mnie ciągle, ja nie robiłam tego codziennie, więc nie powinnam teraz mieć wyrzutów sumienia. Ale jednak je miałam, nie umiałam tego powstrzymać.
Podeszłam do brązowookiego, który spuścił głowę. Usiadłam obok niego i oparłam brodę na jego ramieniu.
- Przepraszam, Ross. Naprawdę mi przykro - wyszeptałam. 
Zapomniałam o tym, że on też miał uczucia. Inni ranili mnie, ja raniłam innych. A ja nienawidziłam ciosów, jacy ludzie zadawali. Czy to oznaczało, że nienawidziłam również siebie?

~
Mało dialogów, wiem. Nie przepadam za początkowymi rozdziałami, są takie nudne... Ale wytrzymacie, nie? Dwójka i trójka będą już znacznie ciekawsze, dopiero się rozkręcamy!
Komentujesz ~ motywujesz:)
`

środa, 3 czerwca 2015

prolog

Na swojej drodze spotykamy wielu ludzi. Mijamy ich praktycznie codziennie; to w parku, na ulicy, w sklepie... Oni są wszędzie. Ale czy wiesz, jak to jest patrzeć na nich wszystkich, wiedząc, że tak naprawdę jesteś dla nich nikim? Tak, ja też wiem. Ale nie poddaję się. Szukam kogoś, z kim mogłabym dzielić się każdą chwilą mojego życia. Monotonnego życia. Szukam kogoś, kto wprowadziłby do niego trochę koloru. Czy proszę o zbyt wiele? Chyba tak, skoro na swojej drodze spotkałam już tyle fałszywych osób. Zastanawiam, w czym tkwił problem. Może we mnie? Może to ja odpycham wszystkich swoim wyglądem, swoim zachowaniem? Wiem jedno ~ wszyscy wokół nie byli tymi, za których się podawali. Każdy skrywał tajemnice, swoją mroczną stronę, każdy zawodził, bez wyjątku. Kiedy już myślisz, że wszystko układa się dobrze, nagle Twój spokój zostaje zburzony. Tracisz wszelkie nadzieje na normalne funkcjonowanie, radzenie sobie z problemami. Tracisz praktycznie wszystko, co potrzebne było do życia. A to wszystko przez ludzi. Myślimy, że ich znamy, a prawda jest zupełnie inna. Każdy, kto podawał się za przyjaciela, jest nam obcy. Ciężkie do ogarnięcia? Wiem. Jednak ja musiałam to zrozumieć, teraz już wiem. Wiem, jacy są ludzie i przez to boję się im zaufać. Nie chcę, aby wiedzieli o mnie rzeczy, które do końca miały być tajemnicą, nie chcę wpuszczać ich do życia zbyt głęboko, nie chcę, by poznali mnie całą.  Brzydzę się nimi, dosłownie. Nie mogę znieść widoku ich twarzy, ust, z których zawsze wychodzą tylko kłamstwa lub obietnice, które i tak zostaną złamane. Widuję się z nimi tylko wtedy, gdy muszę, poza tym nie mam żadnego kontaktu z tymi istotami. Kiedyś ktoś bardzo mnie zranił, a ja nie umiem wybaczyć, jeszcze nie teraz.

~
Zapraszam do zakładki "bohaterowie"! Dołączajcie do obserwatorów, piszcie, co myślicie:) Wygląd jest, jaki jest, robiłam wszystko sama na szybko, bo aktualnie jestem w trakcie czekania na szablon. Myślę, że na razie to nie jest większym problemem. Pozdrawiam xx